Z grupą młodzieżową i ich nauczycielkami spotkałyśmy się w pobliskiej pizzeri... Monika bardzo szybko złapała kontakt z nowymi koleżankami i kolegami(ale ona jest już taka towarzyska) Gdy opuszczaliśmy lokal moje dziecko było już "sprzedane" a nowi przyjaciele zajmowali się nią pod każdym względem i juz tak było do końca...z każdej strony miała pomoc. Nadal pozostaję w ogromnym szoku bo z prawdziwym podziwem przyglądałam się tym niepelnosprawnym młodym ludziom...samowystarczalnym, pełnym empati i chęci pomocy sobie nawzajem, wykonującym nawet nie polecenia ale zwykłe sugestie czy drobne prośby swoje lub nauczycielki...Monika obserwowala ich w skupieniu ale z równym podziwem...i starala się brać udział w tych czynnościach. Chwilami wydawało mi się że moja osoba jest tam zupełnie zbędna
Obie Ole pomagały Monice w ubieraniu, przesiadaniu sie na wozek i w kazdej drobnostce gdy zauwazyły że ma jakiekolwiek trudności. Chlopcy tez slużyli pomocą i czekali w pogotowiu:) Pchali wózek podczas spaceru:)
Sami przygotowali kolacje ... a my (nauczycielki i ja) zostałyśmy poprostu na nią zaproszone. Chłopcy po kolacji posprzatali i umyli naczynia SAMI BEZ PROSZENIA !
Po kolacji mieliśmy jeszcze troche czasu wiec zagraliśmy wspólnie w DETEKTYWA...była świetna zabawa :)
po 22.00 wszyscy przygotowalismy się do spania. Oczywiście Monika nawet nie poprosiła mnie o najdrobniejsza pomoc....
i zasnęła po 3 minutach... po raz pierwszy w życiu w swoim spiworze:)
i spała aż do północy :(
O 2 w nocy po 2 godzinach męczarni zdecydowałam że wracamy do domu...Monika się rozchorowała. Miała potworny katar zatyklający jej nos i goraczkę. Leżała cicho w łóżku mając trudności z oddychaniem a mimo wszystko z oczu ciurkiem lecialy jej łzy z żalu że musi wracać do domu...ale wiedziała ze zostanie w schronisku nie ma sensu...
ewakuowałyśmy się cichutko i po 15 minutach Monika była już w domu... jej męka trwała jeszcze z pół godzinki dopóki leki zaczęły działać...zasnęła wykończona i rozżalona
Rano wszyscy pytali co stało się z Moniką...mam nadzieję, że się jeszcze kiedys spotkamy z ta grupą.
Jest piękna pogoda...popołudniu moje słoneczko wyraziło cheć odrobienia lekcji w ogrodzieale gorączka wygonila ją szybko do domu i leży w łóżku...mam nadzieję ze do jutra poczuje się lepiej
i tak zakończylo się nasze biwakowanie...
a jednak mama jest potrzebna w naglych wypadkach...
Szkoda, że taki fajny wypad zakończył się tak nieprzyjemnie :/. Teraz Monisia musi się kurować! Zdrówka duuużo życzę i jeszcze trochę słonka!
OdpowiedzUsuńMoniczko, ja jestem pewna, że to nie ostatnia taka wyprawa przed Tobą, a teraz kuruj się i trzymaj cieplutko :)
OdpowiedzUsuńMoniś... ale Ty masz talent plastyczny... muszę coś kupić, a powiedz mi: kartki świąteczne też robisz?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko:*
karteczki świąteczne są w przygotowaniu i z początkiem października pojawią się na aukcji...narazie obrazki są starannie obszywane :)
OdpowiedzUsuńMama Moni
super, dziękuję za informację:)
OdpowiedzUsuń